Budzi mnie czekoladowy zapach kawy i miękkie muśnięcia na powiece. Otwieram powoli oczy i mój wzrok tonie w puchatym, czarnobiałym policzku. Leżę nieruchomo. Po chwili dostrzegam rozmyte kontury bladoróżowego noska – tuż przy moim nosie. Czuję na ciele lekki dotyk futrzastego czoła. Masza jeszcze śpi. Fuczy cichutko i posapuje. Tak delikatnie, że – mimo iż prawie stykamy się nosami – nie czuję powiewu. Ale wiem. Wiem, że teraz oddychamy tym samym powietrzem. Między nami, między naszymi płucami, oskrzelami i tchawicami – krążą te same cząsteczki. Ta, która jeszcze przed chwilą była we mnie – właśnie wtacza się przez różowy nosek do kociego ciała. W tym samym czasie w moim ciele goszczą drobinki, które przed chwilą odwiedzały dużo mniejsze przestrzenie. Przymykam powieki i towarzyszę powietrzu krążącemu między mną a Maszą. Nagle posapywanie umilkło, zmieniło się w ledwie słyszalny oddech. Nim ponownie otworzę oczy domyślam się, co zobaczę. Czuję to. I nie mylę się, kulista kocia źrenica wpatruje się we mnie uważnie. Teraz patrzymy na siebie obie, blisko, z zaufaniem i zrozumieniem. Wnikamy w nasze prawdziwe istoty. Dotykamy naszych prawdziwych imion. Dwa byty, które łączy bliskość, miłość i powietrze. Masza przesuwa się milimetr w moją stronę. Naszych nosów nie dzieli już żaden dystans. Przez głowę przepływają mi myśli, których nie potrafię uchwycić. Połączenie jest bliższe, niż mogę sobie uświadomić. Trwamy tak, otulone słonecznym światłem. Szczęśliwe. Sycimy się. A ja zanurzam się w bezbrzeżnym oceanie wdzięczności. Za tę więź. Za to absolutne zaufanie darowane mi przez poza-ludzkie stworzenie.