Lęk zaczął puchnąć i wypełnił cały brzuch. Obudziłam się w pustce, choć przed domem śpiew. I czerwone brzuszki w gałęzistym splątaniu. Brzuszki pełne śpiewu. Nie lęku.
Ostrożne, mozolne zaglądanie w zakamarki wewnątrz głowy. Wszystkie. Te najmniejsze, najbardziej zakryte i zakurzone – też. Rzucanie w ich przestrzeń jednego pytania.
Dlaczego?
Dlaczego myśli nadlatują natrętnie i obsiadają mnie – chociaż nie znam się na nęceniu? Czasami którąś złapię. Kładę ją wtedy na dłoni, przyglądam się jej – i widzę, że nie jest prawdziwa.
Ich nie ma.
(Jak to możliwe?
Czy to możliwe?)
A jednak skaczą do głowy i kąsają.
Czy to one zawędrowały do brzucha? Czy to ich obecność zwabia lęk?
Zamykam oczy na karminowe piórka i koronkowo zmrożoną leszczynę. Usiłuję się przepchać przez ściśnięte gardło i zatrzaski żeber. Dotrzeć do brzucha. Oddechem próbuję zrzucić ciężar z piersi. Nic z tego. Jego głębia sięga ledwie gardła. Omijam twardą, obolałą kulę żołądka.
W końcu. Wstrzymuję oddech i zanurzam się w nieuchwytną, lepką maź.
…
I znajduję tu nic.
Żadnej struktury. Żadnej formy, z którą mogłabym dyskutować. Do której mogłabym się odnieść.
Chwilę jeszcze, po omacku, badam to bezbarwie. Ale już wiem, że to na nic. Niczego tam nie znajdę.
Myśli.
Wspomnień.
Nie znajdę odpowiedzi.
xxx
Przecież ja to już znam.
Im dłużej tu jestem, tym oddech staje się krótszy, ból rośnie a lęk podpływa do gardła. Nim naprze na czaszkę – otwieram oczy. Otwieram uszy. Pękate gile na posrebrzonej gałęzi.
Z trudem zbieram drobne okruchy koncentracji i kieruję je na cichośpiewne ptaki. To pomaga.
Przypominam sobie ostatnie dni. Tygodnie.
xxx
Jak niewiele pisałam. Grałam.
Jak rzadko sunęłam przez potok rozszumiałych liści. Bawiłam się ze Smerfikiem w łapki. Oddychałam przedwieczorną mgłą. Piekłam szarlotkę.
Jak mało piłam kompotów i ziołowych naparów. Opowieści. Piosenek.
Ile wschodów słońca przegapiłam. I pełnioksiężycowych kąpieli.
Jak rzadko masowałam moje stopy. A przecież z takim oddaniem niosą mnie po górskich ścieżkach. Nieraz pętane i kaleczone przez jeżyny.
xxx
Jak bardzo jestem nienapełniona i wysuszona. Jak drzewo odchodzące w zimę.
Oddałam i nie mam. Nie zadbałam. Nie zgromadziłam.
Pustka przyciąga pustkę.
xxx
Dobrze, że już wiem.
xxx
Gorąca zupa. Kompot z jabłek i goździkowych gwiazd. „Dziewczynka w Baśniowym Lesie” na kolanach. Rozgadany ogień w piecu. Ciepły koc i cieplejszy jeszcze kot. Coraz mocniejszy, cynamonowy aromat.
Wietrzna pieśń za oknem.
I oczy Opowieści, lśniące zaciekawieniem w różnych kątach domu. Dostrzegam je między książkami, wśród zakurzonych, postrzępionych pajęczych nici i w uchylonej szufladzie. Coraz pewniej wysuwają głowy i już nie boją się światła. Nareszcie mogą wrócić i grzać się w cieple płomieni i miękkości kotów…
xxx
W brzuchu robi się półprzejrzyście. Mgliście.
Biorę głęboki oddech.