Niebo zastygło. Spłaszczyło się w szarości.
Bezwiatr.
Odrętwienie.
Wsłuchuję się w przestrzeń, usiłując wykrzesać choć ptaki. Przecież tu są. Przecież widuję je każdego dnia w czeluściach leszczyny.
Ale może przycupnęły już bezgłośnie w swoich snach.
Docieram tylko do moich myśli. Do tych głębokich. Może najgłębszych, przytulonych do dna czaszki.
Taka chwila. Oczy zaczynają boleć.
Choć letargiczna popielatość łagodzi. Koi.
Jest niewymagająca.
xxx
Kraaa… kruka. Szczek lisa.
Gwałtowny, głęboki oddech ożywił myśli. Oczyścił oczy. Poruszył zżółkłym źdźbłem trzcinnika.
W dole rozszczekały się psy.
Jęknął dzięcioł. Przestraszony czymś – najwyraźniej – przeleciał na tle nieruchomych świerków. Wciąż go słyszę w dole doliny. Nie rozpoznaję, jest tu nowy. Oczy mi się śmieją. I spierzchnięte usta.
Zaraz po nim przyleciał wiatr. Lekki. Delikatny.
Dostrzegam, jak czule pieści kępę trawiastego trzcinnika.
xxx
Cicho i ciemniej.
Jest.
Staje się.
Zaczynam słyszeć szum. Z dna doliny.
Rzeka. Moja wieczna bezsamotność.
xxx
Kruk wciąż nie śpi.