Powietrze jeszcze lepkie od kłębków mgły i chmur. Od wspomnienia wieczornego deszczu.
Rzeka umiera w męczarniach. Jak to w sobie zmieścić? Gdzie?
Moja każdodeszczowa radość na myśli, jaką ulgę odczuwają właśnie Rzeki, straciła – dla Niej – sens.
Podobnie jak nadzieja, że nieco Jej wyschniętych, zbielałych kości skryje się pod życiodajnym ruchem.
Dla Odry to już nie ma znaczenia. Dla Jej pięknych ryb z obłymi, bladymi brzuszkami. Dla ich krągłych oczu, ciekawych swojego podwodnego świata. Jedynego, jaki znają. Dla tajemnicy, jaką w sobie kryją. Przed nami. Istotami tak różnymi. Tak podobnymi.
Poparzone ciało. Ból wszędzie. Ból w dłoniach.
Ból w sercach.
xxx
Nie było dokąd uciec. Nie mogły się ratować. Ostrzeżenie przyszło wraz ze śmiercią.
Cały ich świat, ten jedyny – umarł. Rozpadł się.
Znikł. Jak one.
Odeszły, razem ze swoim tajemniczym życiem.
Wraz z bobrami, ślimakami i żabami. Ze szmerem, trzepotaniem i pluskaniem życia.
Ich miejsce zajęła śmierć.
Jej bezruch.
Jej cichość i zapach.
Wspomnienia.
Żal.
xxx
W środku mnie urosła dziura. Głuche pustkowie. Próbuję wepchnąć do niego to cierpienie tylnymi drzwiami. Nie chcę go wpuszczać przez przedsionek wyobraźni.
Tyle bólu…
Jednak próbuję to w sobie zmieścić. Pozwolić, by wniknęło, wypełniło szczelnie czeluść.
Nosić w sobie. Pamiętać.
Ponieważ jestem połączona. Jestem życiem jak ryby, żaby i bobry. Łabędzie. Ważki. Chruściki. Rzeka.
Bo Rzeka jest moją bezsamotnością. Moją uzdrowicielką. Ruchem i oczyszczeniem.
Bo to mogę teraz zrobić.
Nie odwrócić się od cierpienia. Choć byłoby łatwiej zamknąć oczy. Zamknąć uszy. Umysł i serce.
xxx
Ale wtedy – w odwróceniu i zamknięciu – i ja bym umarła.