Przejdź do treści
Strona główna » rozpamiętnik » opowieść brzózkowa

opowieść brzózkowa

Ciemnoskrzydły ptak przemknął przed sypialnią Brzózki. Trącił nieostrożnie gałąź zaglądającą do okna – i na trawę wypadły resztki leszczynowego mroku. Choć lądowały miękko i bezszelestnie, wywabiły dziewczynę ze snu.

Brzózka odrzuciła koc i podbiegła do okna. Otwarła je zapraszająco i momentalnie zalał ją chłód wiosennego poranka. Pomachała do dostojnego, pękatego Pana Gila, którego dostrzegła na wierzchołku leszczyny. Ptak najwyraźniej przyzwyczajony był do podobnego zachowania, bo nic sobie z niego nie zrobił. Ba, wydawało się, że odpowiedział jej delikatnym, ledwie słyszalnym: pi pi pi.

Dziewczyna uśmiechnęła się radośnie i poczuła, że to będzie kolejny piękny dzień!

Na dzisiaj miała zielonożółty plan. Lubiła swoje codzienne czynności nazywać kolorami, zapachami lub kształtami roślin, które zbierała. Tego dnia jej bohaterką była nadwodna śledziennica, więc Brzózka czuła wyjątkową radość. Spędzi wiele godzin nad swym ukochanym, modrowodym strumieniem!

Zjadła pachnącą macierzanką, obficie okraszoną czułością zupę, ucałowała pomarszczony policzek babci – i już jej nie było. Do koszyka, z którym wybiegła, włożyła sporo płóciennych woreczków, bo zamówień na ziele i maści z śledziennicy miała naprawdę dużo. Interesowały one nie tylko mieszkańców wioski, również w odległym mieście znalazło się kilka osób, które już od jakiegoś czasu pytały o tę słoneczną roślinę.

Szczegóły dzisiejszego dnia ustaliły – jak zwykle – poprzedniego wieczora, przy naparze z rumianku. Brzózka nie przestawała radzić się swojej nauczycielki, choć już od roku sama zbierała zioła i przyrządzała wszelkie mikstury. Staruszce coraz częściej brakowało sił. Zupełnie, jakby wraz z wiedzą płynął do wnuczki strumień babcinej mocy… 

xxx

Idąc nad potok, dziewczyna mijała stary, brzozowy zagajnik. Jak zawsze, zbliżyła się do niego ze ściśniętym sercem a jej myśli spowił cień. Weszła między drzewa i bez wahania przytknęła czoło do najstarszej w tym zgromadzeniu, białoskórnej istoty. Zamknęła oczy i… poczuła obecność mamy. Najbliższej, nie pamiętanej istoty, która – nim odeszła – zdążyła obdarować ją niezwykłym imieniem. Czy zrobiła to dlatego, że przeczuwała, iż włosy dziewczynki będą białe niczym brzozowa kora? Czy też chciała swoje dziecko pozostawić pod opieką silnych, wytrwałych i pięknych stworzeń?

Młodziutka zielarka spędziła w tym połączeniu dłuższą chwilę. Dopiero gdy szepnęła pożegnanie i ucałowała pergaminową skórę – rozejrzała się wokół. Widok jej lśniących imienniczek rozwiał mrok i drogę na powrót wypełniły radosne oczekiwania.

xxx

Spienioną pieśń usłyszała już z daleka; była głośniejsza niż zwykle. Spodziewała się tego. Nocą nad lasem i łąkami przeszła ulewa, która na kilka godzin znalazła wytchnienie w potoku.

Brzózka przywitała się serdecznie z wodą, ze skałami i wszystkimi stworzeniami, dla których dolina była domem. Szczególnie zaś – ze śledziennicami, rozjaśniającymi dziś brzegi delikatną, złocistą poświatą.

Poprosiła o pozwolenie skorzystania z ich mocy. Kiedy je otrzymała – z troskliwością zaczęła napełniać ich ciałami płócienne woreczki. Wędrowała przy tym po całej dolinie, tak, aby ślad po jej pracy był prawie niezauważalny. Wyciągała pojedyncze roślinki z objęć krewnych starając się, aby rodzina pozostała jak najliczniejsza.

A kiedy woreczki były już pełne a ona sama podziękowała Śledziennicowemu Klanowi za dar – usiadła na brzegu i zaczęła marzyć… Pleść swoje plany i nadzieje na wszystko to, co chciała stworzyć. Odkryć. Czym pragnęła dzielić się z ludźmi, drzewami, ptakami i trawami. I wszystkimi, których jeszcze nie znała, a których tak była ciekawa.  Pozwalała, by fale unosiły jej marzenia w dal, do szerokiego, tajemniczego świata.

Dopiero chłód i coraz dłuższe cienie drzew – skłoniły białowłosą do powrotu. Do babci, która pewnie już od dawna tęsknie jej wyglądała, ale nie przywita wyrzutem. Brzózka kochała ją gorąco! Nie dlatego, że spośród ludzi miała tylko ją. Dziewczyna czuła, że ta drobna kobieta, nad którą zawsze unosi się aromatyczny, niemal widzialny ziołowy obłok – jest jej siostrzaną duszą. Staruszka była dla niej mamą, powierniczką i nauczycielką.

Zaś nocą, kiedy do snu kołysał ją wietrzny śpiew leszczyny – wizje, które oddała wodom strumienia, powracały…

Miała rację. Dzień, który się dopełniał, był naprawdę piękny.

xxx

Tak, niespiesznie jak obłoki w ledwiewietrzny dzień, upływały Brzózce dni. Złociste jak kaczeńce i brunatnoziemne. Wypełnione radościami i smutkami, pracą i tęsknotami. Drzewami, łąkami i rzeką. Babciną bliskością. Śpiewem drozdów i popiskiwaniami myszy. Śledziennicami, miętami, bluszczykami i pokrzywami. Wchłanianiem mądrości od babci i od roślin. Wysyłaniem jej na ratunek ludziom i zwierzętom.

Jednak niepokojów i lęków w tym życiu nie brakowało; jeden zaś był najdokuczliwszy. To on najczęściej wygrzebywał się z ukrycia i zawłaszczał myśli Brzózki. Pojawiały się w nich wówczas natrętne obrazy tego, co się stanie, gdy nie będzie w stanie zbierać roślin. Jak zapłacą wtedy za mąkę i kaszę? Za buty i ciepłą wełnę? Nie miały przecież żadnych oszczędności…

xxx

Pewnego młodoletniego, deszczowego ranka do domu pod leszczyną trafiła wić wysłana przez odległe miasto. Przyniosła ona wieść, iż pilnie potrzebne są tam młode, pracowite ręce i że ich trud zostanie sowicie wynagrodzony.

Brzózka bez wahania postanowiła jechać. Choć jej serce wyrywało się nad potok, nie do Bezznaczącej Krainy.

Kiedy babcia usłyszała o tej decyzji, ogarnął ją niepokój i podzieliła się z wnuczką niedobrymi przeczuciami. Ta jednak nie chciała słuchać i wyruszyła do miasta.

Rodzina gili – niezauważenie – odprowadziła ją do rozstajów dróg, z których jedna mogła ją poprowadzić do Cienistego Wąwozu – ale tego nie zrobiła. Druga zaś miała swój koniec w Bezznaczącej Krainie…

Korpulentnych ptaszków na szczęście nic do miasta nie wzywało – wróciły więc prędko na leszczynę.

xxx

Brzózka spędziła w mieście rok. Żmudny, pracowity i równie blady jak Bezznacząca Kraina. Zmęczona i rozgoryczona czuła, że w całej tej wielkiej krainie nie ma dla niej wystarczająco delikatnego miejsca. Dla jej serca, które poznało miękkość mchu i wierzbowych kwiatów. Nie było dnia, aby nie tęskniła za potokiem i leszczyną. Za swoimi leśnymi planami. Za popiskiwaniem gili. Ale najbardziej tęskniła za babcią!

Wreszcie ten niekończący się czas minął. Brzózka opuściła miasto i wróciła do domu pod leszczyną.

xxx

Pierwszego ranka, kiedy otwarła okno i pomachała do karminowobrzusznego przyjaciela – ten… odleciał. Nie usłyszała powitalnego pi pi pi… Czyżby jej nie poznał? Czy roczne życie bez życia aż tak ją zmieniło?

Brzózce po raz pierwszy od powrotu zaschło serce. Aby je napoić – pobiegła nad potok. Nad jego brzegami próbowała odnaleźć marzenia, które zostawiła tu wiele miesięcy wcześniej. Jednak chociaż godzinami wpatrywała się w rwącą wodę, choć szukała pod wielkimi liśćmi lepiężnika i w zapomnianych przez nurt, zarośniętych oczkach – nie dostrzegła nawet odcisku ich stóp.

Pomyślała, że mogły się ukryć w świetlistym zagajniku. Może stara brzoza postanowiła zaopiekować się nimi do jej powrotu? Weszła z nadzieją między drzewne siostry – jednak tęsknot tam nie było. A i kora staruszki okazała się dziwnie szorstka i nieprzyjazna.

Brzózka, smutna i przestraszona, całymi dniami wędrowała po swoich dawnych ścieżkach. Szukała desperacko własnych śladów. Jednak odkryła jedynie, że przestała rozumieć mowę ptaków i chmur. Wiatr również nie ostrzegał jej o swoich zamierzeniach.

Czuła się coraz bardziej zagubiona…

Na szczęście nie była sama!

xxx

Babcia, która pośród ludzi znała Brzózkę najlepiej, widziała to wszystko. Również i jej serce się skurczyło. Jednak jako mądra kobieta – nie proszona o radę, milczała. Kilka razy próbowała delikatnie dotknąć bólu w młodej kobiecie – jednak ta najwyraźniej nie była gotowa, aby się nim dzielić.

W końcu jednak popłynęły tak długo więzione łzy.

– Babciu – żaliła się – nie rozumiem, co się ze mną stało. Nic mnie nie cieszy. Gile traktują mnie jak obcą. Nocą nie mam ochoty wychodzić na łąki i słuchać sów. Nie wiem, dokąd zmierzam. Niczego nie pragnę. Wszystko było dobrze, dopóki nie pojechałam do miasta. Nie powinnam była tego robić. Nigdy sobie nie wybaczę!

Stara kobieta kołysała wnuczkę w ramionach, głaskała po pociemniałych włosach i milczała. Pozwoliła, by wezbrana fala łez i skarg uderzyła w nią i wyhamowała. A gdy uznała, że jej słowa mogą zostać usłyszane rzekła:

– Kochanie. Ptaki wiedzą przecież, że wróciłaś odmieniona. Żyłaś samotnie w krainie, która nie miała dla ciebie większego znaczenia i robiłaś bezimienne rzeczy. Zamieszkały w tobie zdarzenia, których wcześniej nie było. Niektóre myśli mogły poczuć, że nie ma już na nie miejsca – i odeszły. Zmieniłaś się i twoje pragnienia nie mogły pozostać takie same!

– To co ja mam teraz zrobić? – szlochała dziewczyna – Jak na powrót zacząć się śmiać i marzyć? I zaprzyjaźnić z gilami?

– Nie patrz za siebie – odparła babcia – Nie staraj się przenikać wzrokiem gór, które przed tobą. Zanurz dłonie w potoku. Oplącz stopy trawą i dotknij ziemi. Poczekaj, aż zieleń i srebrzysta woda znów bez przeszkód będą przez ciebie przepływać. Ptaki również potrzebują czasu, by rozgościć się w twoim nowym, pięknym wnętrzu. Otwórz się na to powolne poznawanie. Wierzę, że wtedy odnajdziesz swoje marzenia.

Nie w smak były Brzózce te słowa; nie rozumiała ich.

– Ale ja tracę czas! – krzyczała – Uciekł mi już rok życia, a teraz umykają kolejne tygodnie! Tak pragnęłam powrotu tutaj, do ciebie, do rzeki, leszczyny i naszego ogrodu. A im dłużej tu jestem, tym bardziej wszystko wydaje mi się obce. Ja jestem tu obca. Czy tak będzie już zawsze?

xxx

Podobne rozmowy tej wiosny i lata wielokrotnie wypełniały dom pod leszczyną. Nagle, gdy upały były już równie dojrzałe jak nabrzmiałe sokiem maliny – Brzózka wpuściła babcine słowa do serca. Uwolniła stopy i oddała je chłodnemu, ożywczemu kosmosowi źdźbeł i mchów.

Przestała tropić stare. Nie wyglądała nowego.

Szła.

A za nią, niepostrzeżenie, podążał pękaty ptaszek.