Słońce obudziło mnie łaskotaniem w twarz. Wsłuchałam się w siebie i usłyszałam szept niedokończonego snu. Chętnie obróciłabym się na bok i uciekła promieniom, ale unieruchamiał mnie słodki ciężar. Otwarłam lekko jedno oko i zobaczyłam rudo-buro-białe plamki. Milenka. Z nią dyskusja bywa trudna. Zdecydowałam się jedynie odwrócić głowę. Zasypiałam w słońcu, pełna nadziei na ciepły, zielonobrunatny poranek.
Kiedy obudziłam się ponownie, Milenka wciąż okupowała mój brzuch. Ale chyba wiedziała, że tym razem nie ma co dyskutować. Usiadłam, spojrzałam w niebo i zaniepokoiła mnie jego lśniąca, stalowa barwa. Całe niebo powoli płynęło. Wyjrzałam przez okno i marzenia o brązach i zieleniach prysły. Świat spowijała biel…
Nasypałam ziarna do puściutkich karmników. Nie zdążyłam się oddalić (a robiłam to szybko, bo wraz ze śniegiem wrócił mróz), kiedy z najbliższego modrzewia, ze świerka, róży i leszczyny sfrunęła cała chmara poddenerwowanych, rozkrzyczanych ptaków. Sfrunęło na mnie poczucie winy.
Zaparzyłam kawę z cynamonem i usiadłam z nią na biurku, przyklejona do szyby. Nie mogłam dopełnić mojego porannego rytuału na dworze – ale cały dwór miałam przed sobą! Stok góry z ośnieżonymi czuprynami świerków. Pociągłe, filigranowe kwiaty leszczyny, błyskające zmrożonymi kroplami. Śnieżnobiały dach karmnika.
Cynamonowa kawa, jej smak i zapach, widok ośnieżonych drzew i mrucząca Masza na kolanach (od razu wykorzystała okazję). Na moment przeniosłam się w bożonarodzeniowy czas…
Tymczasem – wokół karmnika szał! Sikorki bogatki, modre (choć one wolą kule z tłuszczu), ubogie, kowaliki, szczygły, zięby, gile… Aż dziw, że tak tu bezkolizyjnie! O, dzięcioł! Zwykle bierze ziarnko i odlatuje z nim na modrzewia, jednak nie tym razem. Usiadł na swoim ogoniastym krzesełku i ucztuje w karmniku. Przylatując, wywołał popłoch wśród mniejszych ptaków. Na moment. Już nie zwracają na siebie uwagi. Kto by się kłócił, kiedy w brzuszku pusto! Dziwnie się czuję, obserwując dziesiątki puchatych, śmigających w tę i z powrotem kuleczek – słysząc jedynie chrapanie Maszeńki…