Bujnowiosenny świt. Nareszcie. Cudownie zwyczajny. Jak każdego zwyczajnego dnia.
Kura z dumą przedstawia światu najmłodsze jajko. To jedna z tutejszych solistek. Bez wysiłku wzbija się ponad świergotanie sikorek i zięb.
Szumiasty pomruk gdzieś nad głową. Niepokój. Wyobraźnia podsuwa mi wibrującą chmurę pszczelich sąsiadek. Ich niewielkie, kobaltowe chatki rosną nieopodal.
Białe słońce rozmazane za przejrzystym, chmurnym splotem.
Bledziutkie, ledwie wystające ponad ziemię źdźbła, uginają się pod lśnieniem rosy.
Z rzadka uchwytne chwile ciszy wnikają w szum. Świergot. Nawoływanie. Gdakanie. Stukanie kowalikowych dziobów. Chrobotanie pazurów dzięcioła po modrzewiowej korze. Zirytowane fuczenie wiewiórki.
Zatopiona w tej muzyce, wyczulona – słyszę nowy głos. Jeszcze go tu nie było… Zapamiętałabym.
Nadbiegł z doliny zaledwie kilka razy.
Wystarczyło.
Znalazłam się w mieście. W mieszkaniu rozgrzanym i rozświetlonym wiosennym słońcem. Wrócił ból. I dojmująca, pierwotna tęsknota, która bledła tylko zimą. Wiosną zalewała mnie wezbraną falą. Zatapiała.
Zimową tamę rozsadzał dźwięk. Wyjątkowy. Nieukrywalny.
Hu huu hu. Hu huu hu. Hu huu hu.
Wiosenne gruchanie gołębia.
Na jego zew biegłam między drzewa – i tęskniłam. Jechałam w góry, do Jeleśni – i tęskniłam. Nieprzemijająca, bolesna tęsknota. Niezaspokajalna.
xxx
Zaspokajalna.
Już to wiem. Kilka lat życia na górskim zboczu nasyciło mnie. Uspokoiło. Zasklepiłam obfitością mroczne dziury. Wyrwy i niepocieszenia.
Wszechobecna, nieskończona obecność przyrody wchłonęła mnie i ukołysała. Ukoiła.
Przestałam pamiętać.
Gołąb w dolinie przywołał ten obraz na moment. Mgnienie. I tyle. I aż.
Już go nie ma. Nie boli.
xxx
Coś jednak przycupnęło na dłużej.
Żal. Współczucie.
Gdybym mogła jej o tym opowiedzieć. Tej obrzmiałej tęsknotą dziewczynce. Kobiecie. Posłać wiadomość.
To się ziści! Będzie każdy ranek i wieczór. Każda noc i dzień. Wiosny. Lata. Jesieni. Zimy. Będzie życie i cała jego pełnia. Ptaki, jelenie i wiewiórki. Ropuchy. Myszy. Lisy. Ćmy. Na wyciągnięcie ręki. Stale.
Cisza.
Przed snem będę wychodzić pod gwiazdy, by posłuchać sowy i lisiego szczekania.
A rano wstanę przed ptakami. Otulona kocami i aromatyczną, cynamonowo-kawową mgiełką – będę pisać o tej ciszy. Tych gilach i jeleniach.
O gołębiu, mającym moc budowania mostów.
xxx
Słońce zaczyna nabierać kształtu. Kolejna kura dzieli się ze światem dobrą wieścią. I następna. O, i kogut dołączył do ogólnej radości.
Nad głową wciąż słyszę niepokojący szum.