Cisza pełna wron. Włóczęgi bez celu i roześmiane oczy zaprzyjaźnionego, wilczokrewnego psa. Jego rozgrzane, rozbiegane łapy z rozkoszą brodzące w potoku i każdej napotkanej kałuży. Wspólne porządkowanie domu, który błagał o to tak długo, że chyba już stracił nadzieję. Sycenie się słowami i znaczeniami. Cała jaskrawość. I Ballada dla Potęgowej. Opowieść o Brzózce. Nareszcie. Nareszcie pisanie. Rozluźnione ciałko czarnego, czarownego, otulonego naszą troską kota. Jego spokojny sen. Poranna kawa z cynamonem i rozjaśnione słońcem, doskonałe kule dmuchawców. Odkrycie strzelistej, spękanej skały na Suchej Górze. Gorący, karmiący, roślinny rosół. Doprawiony pokrzywą i kurdybankiem. I pasta ze słonecznika na ciemny chleb. Wystarczająco długi sen. Złotooka Klementynka, napotkana w cieniu kamiennej piwniczki. Wypełniająca idealną dla swej ropuszej brodawkowatości nieckę. Ciekawe, jak wygląda pierścień, którego strzeże… Padalec przemykający szeleszcząco, bukowolistnie tuż obok. I gile! Wciąż są z nami gile!
Długo mnie nie było.