Delikatny i kruchy. Bezbronny.
Jak dobrze, że jest. Na wyciągnięcie ręki.
Zapach lisa. Ostry. Dziki.
Przedwieczorny śpiew kosa. Popiskiwanie gili. Miłosne wabienie kumaków.
Jak dobrze, że wciąż są kwiaty traw i pokrzyw. Ulotne. Nieoczywiste.
Szczekanie sarny. Jak dobrze, że jest. Że może postawić na baczność włoski na ramionach.
Szum wiatru, narastający w soczystych koronach jaworów i brzóz. (Jak dobrze, że przynosi lisią woń).
Kwiaty bukowe. Tajemnicze, puchate, ledwie zauważalne.
I te storczykowe, wyzywające fuksją na mokrej łące. Jak dobrze, że wciąż jest łąka i wciąż mokra!
Bulgotanie potoku, przepływającego znienacka przez świerkowy bór.
I kijanki! Jak dobrze, że wciąż są i wciąż mają w czym pływać!
Jak dobrze, że jest cisza. I czysta, chłodna woda, którą w tej ciszy można pić.
Dobrze, że są kosmate kosmatki. I kupy dzików na łące.
Jeleń wynurzający się z brzeziniaka, gdy siedzę wystarczająco cicho. Gdy jedynym dźwiękiem jest szuranie grafitu po kartce. Jak dobrze, że jest z mojej lewej strony i patrzy na mnie. A ja patrzę na niego.
Że są delikatne zygzaki wycięte w liściach jaworowych. Że ma je kto wycinać.
Jak dobrze, że ten delikatny, kruchy świat wciąż Jest…