Przejdź do treści
Strona główna » rozpamiętnik » jaśniejące, parujące słońcem

jaśniejące, parujące słońcem

Jaśniejące, parujące słońcem zbocze.

Rozświetlona korona bukowa.

Choć Księżyc ledwie jednoocznie spogląda zza gór. Ciepły. Jarzębinowy.

Nieruchomy zarys wielkiej, łagodnej głowy.

I nagły odwrót. Galop w dół zbocza.

xxx

Jednak nie zostaję tu sama.

Szelesty. Szurania. W górę. Do mnie.

Powoli. A jednak.

Coraz bliżej i bliżej.

Prychnięcie zza buka.

Szuranie narasta.

Narasta niepokój.

Naruszyłam porządek. Tę wiadomość przywiało mi kolejne parsknięcie.  

Nasze niepisane, przestrzegane ustalenie. Nocą zbocze należy do nich. Małomównych. Prychających. Bezszelestnych.

Za granicą ostatniego płotu jest już Ich świat. Ich czas.

Nie należy mieszać porządków.

Czekają na te bezpieczne, przestrzenne godziny cały dzień…

Głośny pomruk podpełza do moich stóp. Już je chwyta, już…

Wyrywam się i biegnę. Kamyki rozpryskują się na mroczne boki, kiedy gnam do ostrokątnego światła. Nie pamiętam o tym kulistym, niespiesznie wytaczającym się zza świerkowej koronki. Jego zadziwienie muska moje oddalające się plecy.

Przecież byliśmy umówieni!

Tej nocy jednak nie wypijemy razem naparu z pokrzywy, choć tyle mam mu do powiedzenia.

Zbocze jest już zajęte.

xxx

Szepczę do Niego zza leszczynowej zasłony na pięterku.