Krótkie mgnienie przed snem. Już mnie prawie wchłonął.
Prawie.
Ale jeszcze nie. Mgliste światło nocnej lampki wplecione w moje włosy.
Dostrzegam łapki Smerfika w łóżku. Szczęśliwe. I nosek poziomkowoczerwony.
Ćmy. Pasiaste puchatki. Uderzają we mnie całą swą brunatną miękkością.
Strzelista, niezdarna tipula. Jak zwykle zaplątana w swoich smukłych nogach.
xxx
Prawie wszystko jest jak zawsze. Na swym nocnym, podgwiezdnym miejscu.
Prawie.
xxx
Kogoś boleśnie zabrakło.
Ktoś tej nocy został przepędzony.
Wygnany.
Zdetronizowany.
xxx
I teraz nie wiem, gdzie puszczyk zabrał swoje zawodzenie. Czy znalazł dla niego bezpieczną ostoję? Przyjmującą przestrzeń?
A szczekanie sarny? Dokąd pobiegło? Czy ziszcza się tam, gdzie pieśń sowy?
Gdzie schroniły się niepokojące, trawiaste szelesty? Szum chropawych liści leszczyny przed oknem?
Bzyczenie komarzycy?
xxx
Gdzie jest Cisza, gdy nie ma jej tu?
W jakie miejsce uciekły szmery i szepty?
Może znalazłabym je w lesie pod szczytem, na gwiaździstych, malachitowych poduchach mchów.
Czy czują się samotne w tej mszystej gościnie?
xxx
Ja czuję się samotna.
Czekam na świt.