Mam marzenie. Dobre życzenie. Chcę wierzyć, że każdego roku jest do niego bliżej. O krawędź sekundy. O punktowy załomek.
Marzenie o Świecie.
xxx
W dolinach cisza rozgościła się tam, gdzie dotąd mieszkały wystrzały. I już nic nie rozrywa mojego serca na krwawe, współodczuwające strzępy. Znikł strach o wielkogłowe łanie i przysadziste dziki. Nocne wyprawy na osuwisko i w dolinę pełne są rozgwieżdżonego nieba i ekscytujących szelestów. Już nie wypuszczam świetlnych, ochronnych strzał.
Cieszę się zimą, obfitośnieżną i mroźną. Mroczną zadymką i rykiem wichru. Nieodtwarzalnymi storczykami, rozkwitającymi srebrzyście na szybach. Migoczącymi w ostrym słońcu styczniowego poranka. Wtulam się w koc bez wyrzutów sumienia, że tak ciepły. Bez niepewności, czy w jego miękkość nie zostało wplecione cierpienie wełnistych, łagodnookich zwierząt. Bo wiem, że w tym świecie to się nie wydarza. Z lekkim sercem karmię się rozszalałym, niepohamowanym żywiołem. Mam pewność, że każdy zatroszczył się o ciepłe schronienie dla zaprzyjaźnionych zwierząt. By ich lśniącej sierści i najedzonych do syta brzuszków nie smagał lodowaty wiatr. Aby ich nie zabijał.
Radość z bliskości, ze spoglądania w wypełnione miłością i ufnością oczy koni, kotów, psów, świni czy krów – to największy dar. W świecie, w którym wartości żadnego życia nie trzeba bronić czy uzasadniać.
xxx
Lasy to świątynie. Po-ważane przez wszystkich ludzi. Niepodzielonych.
Przyjmują nas takimi, jacy jesteśmy. Wybaczyły nam.
Góry są katedrami. Choć nie muszę iść na ich szczyt po przejrzyste, świetliste powietrze. Głęboki oddech.
Sanktuariami są rzeki, niosące odżywczą, krystaliczną wodę. Mogę się nią poić zawsze i wszędzie. Podobnie jak ciszą. Wszechobecną. Stwarzającą.
xxx
Ten świat już istnieje. Żyje. Trzeba go tylko odsłaniać. Wydobywać.
Wyłuskiwać każdego dnia.