Moment pomiędzy.
Księżyc, w pełni pełny, zaplątany w bukowe gałęzie.
Choć wieczór dopiero puka a powietrze wypełnia ptasia cisza.
Choć słońce zastygło nad szczytem po drugiej stronie nieba.
Jaskrawego. Kobaltowego.
Wrony zafurkotały w drodze do swoich snów.
Niebo zakrakało.
xxx
Nagła przemiana. Miękkozłocista, jasna kraina odsłania zimną, posiniałą twarz.
Wyrastają przede mną tropy jeleni i zajęcy. Lisów. Myszy.
Powietrze zbladło. Księżyc przygasł.
Choć wieczór stoi już w otwartych drzwiach.
Zachód świeci ognistą sepią. Góry nakładają się na siebie i na swoje cienie.
Cisza brzmi bezptasio. Lodowato. Wyczekująco.
Ponownie jaśniejąca srebrna kula poturlała się w stronę świerka. Kołysze się lekko w jego objęciach.
xxx
Jesteśmy już po drugiej stronie dnia. Ptaki. Śnieg. Ja. Słońce. Góry.
Wiatr. Podbiegł do mnie znienacka i szczeknął prosto w twarz. Ostro. Mroźnie. Boleśnie.