Przejdź do treści
Strona główna » rozpamiętnik » na ile sposobów

na ile sposobów

Na ile sposobów dzisiejszego bladego, nabrzmiałego przedporanka, wnika we mnie zieleń?

Buduje mnie. Stwarza. Ożywia.

Dopełniona furkotliwą obecnością sikorek. Błyskaniem karminowych brzuszków gili. Ich łatwo uchwytnym – łagodnym i nieledwie realnym – pi… pi…. Chrzęstem wiewiórczych zębów, ślizgających się po twardości łupiny. Jękiem dzięcioła. Chrobotem jego stóp na pomarszczonej skórze modrzewia.

Zieleń… Jak znaleźć słowa na tyle odcieni i niuansów. Szczegółów. Na tyle różnic. Nawiązań. Podobieństw i splotów.

Trawa przede mną. Jej młode, niewieledniowe czuprynki. Jasne. Ciemnawe. Porannie srebrzystopiegowate.

Nad trawnymi maluchami góruje rodzina pokrzyw, mieszkająca tu od kilku lat. Macha do nich od czasu do czasu wydłużonymi, ostrobrzegimi ramionami.  

W tle wiją się maleńkie, gęsto upakowane liście jeżyn. Pełne cieni i świetlnych załomów.

Jednak wzrok biegnie dalej, na przeciwległe zbocze. Różnolitość zieleni, która je pochłonęła – poraża. Onieśmiela.

Odbiera dech i głos.