Przejdź do treści
Strona główna » rozpamiętnik » noc

noc

Noc. Obfitośnieżna. Świetlista. Zastygła w ciemnej ciszy i grzmiąca wichrem. Gwałtownym. Zaspotocznym.

Czystość.

Pierwotność.

Spokój pewności, że to naturalne. Prawdziwe.

Groźne. Też.

xxx

Otwieram okno.

Nie mogę go nie otworzyć. Nie mogę dłużej być oddzielona. Zamknięta. Zatrzaśnięta w bezpowietrzności.
W cieple nie dzielonym z dzikimi istotami.

Innymi.

Oddalona od mocy zmiany. Rozszarpywania. Kreowania.

Oddalona od swojej mocy.

Twarz i oparte o framugę dłonie wita mroźny oddech. Wzrok przenika śnieżne podmuchy i szybko przyzwyczaja się do jaśniejącej ciemności. Nierealnej. Nierzeczywistej. Rozszalałej.

xxx

Oczy są spokojne i lśniące. Czuję ich wygląd. Spojrzenie w stronę okna. W moją stronę. Po chwili dostrzegam kształt głowy. Potężnej. Łagodnie przechodzącej w długą szyję. Giętką i mocną. Czy ja to sobie wyobrażam czy widzę? Jak mogę widzieć tak dużo w bezksiężycowej, nieprzejrzystej nocy? Dostrzec szczegóły w chwili odmierzanej śnieżnym podmuchem?

Łania, mimo mojego oddalonego znieruchomienia, już nie czuje się bezpieczna. Decyduje się porzucić miejsce pod karmnikiem, pełne jedzenia zostawionego przez ptaki. Powoli wchodzi w świerkową gęstwinę.
W mgnieniu oka znika w wirującym, ogłuszającym powietrzu.

Ukłucie żalu. I nadzieja, że zdążyła. Że nie brnęła przez zaspy na próżno. Że się nakarmiła.

Próbuję przejrzeć czarną, gałęziastą plątaninę. Podążyć za Jej znikaniem. Na próżno.  

xxx

Decyzja przychodzi nagle.

Zamykam okno i nie czuję samotności. Głowę mam jeszcze pełną wiatru. Pustą. Wywietrzałą.

Ubieram się szybko, w kuchni zgarniam kilka jabłek i wychodzę przed dom. Fala powietrznego śniegu uderza we mnie z furią, wzbudzając życie. Ruch. Brnę do wspomnienia Łani. Wyobraźnia podsuwa mi jej zapach. Panuję nad chęcią oświetlenia mrocznej gęstwiny. Przychodzę z pokojem, nie ze strachem. Udeptuję miękki śnieg i kładę jabłka jak na lśniącej tacy. W podziękowaniu za współdzielenie zbocza. Za dar obecności. Piękna.

Wiatr wnika mi pod kurtkę i zrywa kaptur. Zaczepia mnie! Z każdym jego szarpnięciem czuję się przestronniejsza i silniejsza.

Dostrzegam ścieżkę w śnieżnych głębinach. Moje stopy samowolnie kierują się w jej stronę. Dotykają miękkiego echa kroków smukłych, brunatnych nóg. Z trudem przedzieram się przez świeżogłęboki śnieg. Rozjuszony wicher rzuca we mnie iglastym pyłem.

Dochodzę do zaprzyjaźnionej kępy buków na osuwisku. Odpoczywam. Drzewa to odkrywają się przede mną to chowają za puchatym woalem. Tu doprowadziła mnie Łania i tu chcę zostać. Dalej nie trzeba mi iść.
To miejsce mojego połączenia. Z siłą powietrza i śniegu. Łani. Buków. Zbocza.

Z własną mocą.

W tym miejscu i momencie jestem przejrzysta dla żywiołów. W przedziwny sposób jednocześnie przenikają mnie i napełniają. Jestem wichrem i łanią i bukiem. Moja moc wzrasta.  

Przemiany. Oczyszczania i rodzenia. Tworzenia.

Odnajdywania drogi w najtrudniejszych warunkach. Rozpoznawania sprzymierzeńców.

xxx

Sen odnalazł mnie pod zaśnieżonym bukiem i odprowadził do domu. Łania nie wróciła – jabłka wciąż na nią czekały. Otrzepałam je z bieli i dołączyłam do mojego snu.

xxx

Rano pod karmnikiem znalazłam jedynie stado głodnych zięb i kosów.