Przejdź do treści
Strona główna » rozpamiętnik » opowieść o opuszczonej

opowieść o opuszczonej

Mama opuściła Marysię pięć lat temu. W chwili, gdy córeczka opuszczała jej ciało. Opuściły się nawzajem. Minęły w przejściu. Taki żal…

Tata odszedł kilka dni później. Lubi pamiętać, że został do tego zmuszony. Może kiedyś uniesie prawdę, że z ulgą poddał się temu przymusowi. Babcia Marysi nie pozwoliła chłopcu zabrać jej do domu. A w nim, w tym (zbyt) młodziutkim tacie, siłowały się ze sobą różne uczucia. Rozpaczy. Smutku. Miłości. Samotności i tęsknoty. Ulgi. Złości. Lęku. Ba, przerażenia!

Wygrała ulga. Nie pożegnał się z córeczką, zostawiając ją na zawsze pod babcinymi skrzydłami.

xxx

Były to skrzydła rozległe i przestrzenne. Nieprzytulne. Lodowaty wicher przedostawał się bez trudu przez ich ciemne pióra, postrzępione podczas tak wielu lotów… Przetarte tragiczną śmiercią męża a potem córki. Marysia w ich mroku czuła się opuszczona i samotna. Była jednak zbyt mała, by to rozumieć. Jak i to, że im mniej ciepła otrzymywała od babci, tym silniej o nie zabiegała. Czasami wyglądało to tak, jakby kobieta uciekała – a mała dziewczynka ją goniła. I nigdy nie doganiała… Zawsze jednak była tuż-tuż. Świat za skrzydłami interesował ją dużo mniej, niż bliskość babcinej spódnicy. Prawdę mówiąc, budził w niej trwogę.

xxx

Wystarczył jeden wieczór, by wszystko się odmieniło.

Był sam środek zimy. Wietrzny Starzec od kilku dni dosłownie szalał. Postanowił, że przypomni światu, jak groźna jest jego moc. Dął, wył i rzucał w okna – już szczelnie oblepione – nowe fale śniegu. Ludzie i zwierzęta bali się wychodzić na zewnątrz. Wielu w oczy zajrzał głód.

I jest nieodgadnioną zagadką, jak Marysia w tym hałasie zdołała dosłyszeć płacz. Początkowo pomyślała, że na zewnątrz jest dziecko. Pobiegła do babci, która przy świetle ognia z pieca i świec dziergała dla niej ciepły sweter.

– Babciu, babciu – krzyknęła – na dworze ktoś płacze!

Kobieta wprawdzie nie potrafiła rozgrzać ciemności pod swoimi skrzydłami, jednak traktowała wnuczkę poważnie. Dlatego też, choć pełna sceptycyzmu, podniosła się z fotela i wraz z przejętą dziewczynką podeszła do drzwi.

W tym momencie wiatr nieco się uspokoił, nabierając oddechu przed kolejnym natarciem – i rzeczywiście! Również i ona usłyszała płacz! Cichy, jakby zza mgły. Bez wahania otwarła drzwi. W tym momencie wicher uderzył z nową furią. Wdarł się do izby i zabił wszystkie płomyki świec. Pod ścianą błyskawicznie wyrósł śnieżny pagórek. W niego zaś jednym susem wskoczyła niewielka, ośnieżona istota. Babcia trochę bała się zamknąć drzwi i zostać z nią w pokoju, ale wicher z chwili na chwilę stawał się coraz bardziej hardy. Kiedy zaczął dobierać się do ognia w piecu – pojęła, że nie ma na co czekać. Wszak to małe stworzenie nie może być bardziej niebezpieczne niż rozsierdzony Wietrzny Starzec. Z trudem naparła na ciężkie, drewniane podwoje przygwożdżone śniegiem. Marysia rzuciła się na pomoc i zaczęła je uwalniać brzozową miotłą. Udało się! Wściekły Wicher, wyproszony z izby, z furią zaczął rzucać w okna zmrożonymi kulami. Szyby aż dzwoniły. Wydawało się, że Starzec zaraz je wywarzy i wparuje do środka, żeby dokończyć dzieła zmrożenia.

xxx

Jednak w izbie działo się coś bardziej przejmującego…

Wnętrze migotliwej góry zapłakało. Wyziębiony pokój wypełnił przenikliwy smutek. I opuszczenie.

Serce Marysi od razu rozpoznało te uczucia. Płacz nieznanej istoty trafił wprost do niego i już tam został. Na zawsze.

Dziewczynka bez zastanowienia podbiegła do płaczącej istotki. Uklękła przy niej – i w blasku ognia zobaczyła dwa lśniące, złote półksiężyce. Wpatrywały się w nią czujnie. Spojrzenie było tak wyraziste, że Marysia wycofała rękę, którą chciała strzepać śnieg z kociego ciała. Bo od razu rozpoznała, do kogo należą te oczy. Choć nigdy wcześniej nie widziała podobnych. I wtedy zwierzę znowu zapłakało, z głębi swojego lęku, niepewności i bezradności.

Marysia usłyszała.

– Jestem bezbronny. Jestem samotny i nie mam gdzie iść. Bardzo się boję. Nie skrzywdźcie mnie.

Dziewczynka odsunęła się wyczuwając, że kot potrzebuje więcej przestrzeni. Śnieg zaczął topnieć, na jego wąsach i uszach pojawiły się kropelki wody.

– Nie bój się – szepnęła czule – Nikt cię tu nie skrzywdzi. I już tutaj zostaniesz. Tu będzie twój dom.

– Prawda, babciu? – dodała niespokojnie i prosząco – Prawda, że może z nami zostać?

Babcia nie była złą kobietą. Ale jej serce już dawno zapomniało, jak to jest obdarowywać kogoś gościną. Niezależnie od tego, czy była to mała dziewczynka, czy osamotniony kot.

– Oczywiście, Marysiu, przecież nie wyrzucimy go na mróz. A co będzie wiosną – zobaczymy. Pewnie sam odejdzie, jak to koty. One nikogo nie potrzebują. Miejmy tyko nadzieję, że ten jest łowny! Coś źle mu z oczu patrzy. Oby tylko nie zadusił nas w nocy… No i – to chyba jasne – ty się nim zajmujesz. A teraz pomóż mi sprzątnąć ten śnieg, bo za chwilę będziemy tu miały jezioro!

Babcine narzekanie nie zmniejszyło radości i wdzięczności Marysi; było jej codziennością. Jednak zdusiła odruch, aby się przytulić. Wiedziała, że to nie ma sensu – babcia nie odwzajemni uścisku. I to także była jej codzienność.

xxx

Tak złotooki, czarny (jak wyszło na jaw po odśnieżeniu) kot trafił do domu na skraju wioski. I – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – cały świat Marysi i zwierzęcia pojaśniał. Stał się przytulny, bezpieczny i radosny.

xxx

Kot okazał się być kocurem. Dojrzałym, statecznym i niezmiernie wrażliwym. Babcia nie miała wobec niego złych intencji, jednak w obejściu była zamaszysta i nieuważna. Mruczek (Marysia poczuła, że to jego imię) początkowo bał się jej przeraźliwie. Reagował z takim lękiem, że – choć zwierzęta niespecjalnie ją obchodziły – było jej zwyczajnie przykro. Czasami łapała się na myślach, że to takie niesprawiedliwe. Przyjęła go pod swój dach. Uratowała mu życie; jeszcze chwila w tej śnieżycy – i już by go nie było. Pozwalała wnuczce karmić go mlekiem a nawet mięsem, bo widziała, że jest jeszcze bardziej zmęczony i sterany życiem niż ona. Nawet przeczuwała w nim pewne podobieństwo, jednak nigdy nie pozwoliła sobie za tym podążyć.

xxx

Relacja z dziewczynką wszystko Mruczkowi wynagradzała. Zaufanie, początkowo niepewne i podszyte obawą – pojawiło się już drugiego dnia. Zaś po tygodniu płynęła między nimi szeroka rzeka miłości. Od tej pory byli nierozłączni. Marysia uwielbiała wtulać się w ciepłe, aksamitne futerko, zaskakująco puszyste u tak starego kocura. Ale też Mruczek dbał o nie wyjątkowo czule.

Większość czasu spędzał śpiąc blisko okna, na ciepłym posłaniu (babcia przymknęła oko na wełniany koc. I tak był pogryziony przez myszy). Po przebudzeniu długo i z pietyzmem lizał swój miękki brzuszek i puchate łapki. Czasami za oknem dostrzegł ptaka; mrużył wtedy złote oczy i z uwagą go obserwował. Przez moment; szybko wracał do ulubionej czynności. Jednak kiedy w pobliżu pojawiała się jego przyjaciółka – porzucał wszystko. Tańczył wokół jej nóg, mruczał i wskakiwał na kolana. Dziewczynka była szczęśliwa. Kochała tę ciepłą, życzliwą obecność, której doświadczała po raz pierwszy w życiu. Porozumienie, jakie narodziło się między nimi. Poczucie, że jest dla kogoś centrum świata. Że jest ważna. Najważniejsza. Otaczana troską. Dotąd nie wiedziała, że można się tak czuć.

xxx

Mruczuś zawsze wiedział, kiedy Marysia go potrzebowała. Gdy rozbijała kamieniem orzechy i uderzyła się w palec – to on utulał jej płacz. Dzielił z nią radość z pierwszych bazi – niechybnego znaku, że długa i trudna zima dobiega końca. Gdy potłukła swój ulubiony, gliniany kubek a babcia nakrzyczała na nią, że jest niezdarą – Mruczek był blisko. Lizał jej policzek równie czule, jak własny brzuszek. W czasie choroby kładł się tuż przy jej rozpalonej głowie i czuwał mrucząco.

Księżycooki kot przyjmował ją z każdym ciężarem i każdą radością. Marysia promieniała.

xxx

Nastała wiosna. W dziewczynce pojawiła się dziwna, nieznana siła. Nie wiedziała, że ludzie nazywają ją odwagą. Nagle zaciekawił ją świat! Droga nad potok przestała przerażać. Leśna ścieżka pociągała wielością tropów. Dzika wiśnia tak zachwyciła ukwieconymi ramionami, że wdrapanie się na nie było absolutnie konieczne. Po każdej wyprawie Marysia biegła do Mruczka, który zawsze chętnie wysłuchiwał opowieści o tym, co jej się przydarzyło. Cieszył się wraz z nią i dzielił jej smutek.

xxx

Babcia z początku była nieufna i przeciwna tak dużej bliskości. Jednak z biegiem czasu przekonała się, że zimowy przybysz jest najlepszym opiekunem dla dziewczynki. Nawet nieco odetchnęła, bo Marysia właściwie znikła z jej orbity. Złapała się na tym, że jeśli chciała ją spotkać – rozglądała się za kotem. I co tu kryć – była mu wdzięczna…

Wiedziała, że nie traktuje wnuczki tak, jak powinna. I od czasu do czasu poczucie winy wbijało ostre szpony w jej ramiona. Jednak patrząc na nią, nieustannie widziała też jej mamę. Zakrwawioną. Umierającą w bólu. Wiedziała, że to niesprawiedliwe, ale w swoim najgłębszym wnętrzu uważała, że dziewczynka złamała jej życie. A na pewno serce. Czuła, że i ona łamie dziecięce serce. Ale więcej i inaczej nie potrafiła jej dać.

Czasami tylko zastanawiała się, kogo tak naprawdę przywiał do ich chaty Wietrzny Starzec? No bo jak kot może zaopiekować się dzieckiem? Jak może obudzić w nim taką radość życia, odwagę i ciekawość świata? Otrzeć łzy z jego twarzy? Dzielić radość i ekscytację? Skąd ma w sobie te niewyczerpane pokłady cierpliwości i życzliwości, dzięki którym zawsze jest gotowy odpowiedzieć na wołanie? W jaki sposób przemienia najczarniejszą rozpacz w spokojny sen, po którym wstaje słońce?

Od kogo ten kot otrzymał mądrość, w płomieniu której ogrzewa się i rozkwita mała, zziębnięta dziewczynka?..