Barwy wiosny, lata i jesieni zmęczyły się. Wyblakły. Zmatowiały. Przyroda utuliła każdą z nich i z czułością złożyła w ziemi Uroczyska. Będą tam odpoczywać przez wszystkie zimowe dni. Nabiorą sił, by zajaśnieć na nowo.
Umościły się wygodnie w tłustej brunatności. Nie są w niej samotne. Odwiedzają je podziemne istoty, dla których to jedyna szansa, aby pooddychać soczystymi kolorami. Dotknąć. Posmakować.
Wszystkich witają z ciekawością. Przyglądają się dżdżownicom, doceniając ich blade różowości. Podobnie, jak mięciutką aksamitność kretów. Nienachalną przejrzystość maleńkich istot – bez – imion.
Przede wszystkim jednak śpią, przytulone do siebie. Śnią ciepłe, słoneczne sny.
xxx
Julia, mieszkająca w wiosce niedaleko Uroczyska, również wyblakła tej jesieni.
Lecz ona nie potrafi odświeżać swoich sił w podziemiu wełnianego koca, z kubkiem gorącego, jodłowego naparu z miodem. Nikt jej nigdy nie pokazał, jak to się robi. W rodzinnym domu Julii odpoczynek był owocem zakazanym od pokoleń. Nie pamiętano, jak smakuje. Życie w górach, zwłaszcza przed laty, było trudne a wykarmienie ludzi i zwierząt wymagało wiele wysiłku.
W żyłach Julii płynęła pieśń, darowana jej przez matkę i babkę:
– Kobieta z naszej rodziny jest przede wszystkim córką, wnuczką, matką i żoną. Wszystkie myśli poświęca najbliższym. To do niej należy dbanie o ogień, o jego nieustanne podsycanie. Jest gościnna i niesie pomoc sąsiadom. W swoją stronę patrzy na końcu.
(W domyśle – jeżeli w ogóle. Najlepiej wcale. Najgodniej wcale.)
Julia, posłuszna swojemu dziedzictwu i najbliższym kobietom – jak one nie odświeżała swoich barw. Z roku na rok stawała się coraz bardziej spłowiała. Przejrzysta. Zatracona w trudzie. Nie było jej w stanie zatrzymać żadne tam zimowe przesilenie. To ona się przesilała. I wciąż zasilała innych.
xxx
Aż nastał listopad, a po nim grudzień, podczas których poblakła tak bardzo, że utraciła wszystkie siły. A jej głową zawładnęła mglista szarość.
Najtrudniejszy był – jak co roku – grudzień, kiedy tyle energii pochłaniało Świąteczne Drzewko, strojne w lśniące jabłka, pierniki oblane tęczowym lukrem i orzechy. Obnoszące się przepychem w idealnie wysprzątanym domu, tuż przy stole skrzypiącym pod ciężarem dwunastu potraw. Zupełnie, jakby to ono wessało jej ostatnie kolory.
xxx
Do Kolacji siadła śmiertelnie zmęczona. Mimo to przed pójściem na Pasterkę pozmywała naczynia i sprawdziła, czy niczego nie brakuje zwierzętom. Po powrocie zaśpiewała synkom kołysankę – i wreszcie dotarła do łóżka, o którym marzyła od rana.
I już z niego nie wstała.
xxx
Leżała tak dzień, leżała drugi i trzeci – a z każdą chwilą jej twarz i ręce coraz bardziej upodabniały się do śnieżnobiałej, wykrochmalonej pościeli.
Trzeciego dnia tymczasem coś się wydarzyło. Na gałązce przed oknem, na tle zamglonych gór – zahuśtał się gil. Pąsowy, pękaty brzuszek podskakiwał energicznie w górę i w dół. Był tak żywy, w tak wielu znaczeniach – że zdołał przyciągnąć cień zainteresowania Julii. Wyblakle oczy zaczęły śledzić jego ruch.
To wystarczyło. Umysł kobiety ocknął się.
Następnego ranka gil pojawił się znowu. Okazało się, że oczy Julii również się ocknęły, bo nagle dojrzała góry za nim. Ich dzikie piękno. Ptak zaś zajrzał do pokoju, przekrzywiając czarną główkę. Patrzył wprost na nią. Wprost w jej wypłowiałe serce. I musiał dotrzeć bardzo głęboko, bo kolejnego dnia niecierpliwie wypatrywała małego gościa. Gdy przybył – niewytłumaczalny zew kazał się jej ubrać i wyjść przed dom.
xxx
Czekał na nią. Przywitał ją delikatnym pi-pi-pi – i pofrunął w stronę lasu. Julia pobiegła za nim bez wahania.
Ledwie dotarła do pierwszych jodeł, natknęła się na rodzeństwo zbierające chrust. Rozpoznała w nich dobrych przyjaciół swoich synów. Ale już po chwili zapomniała o tym spotkaniu, całkowicie skupiona na śledzeniu pękatego brzuszka. Dzieci dostrzegły, że zeszła ze ścieżki i z trudem brnęła w głębokim śniegu w stronę Uroczyska. Wystraszone wołały, żeby zawróciła, że to niebezpieczne. Przecież Uroczysko pełne jest pęknięć w głąb ziemi, śladów po strasznym momencie, gdy osunęło się tu zbocze. No a poza tym, to przecież Uroczysko, tam się nie chodzi…
Julia nie posłuchała.
xxx
Rodzeństwo od razu pobiegło do przyjaciół i opowiedziało o spotkaniu z ich mamą. Przerażony mąż i sąsiedzi zorganizowali ekspedycję ratunkową i ruszyli do Uroczyska. Jednak okazało się, że jest ono całkowicie zasypane śniegiem, więc jeszcze bardziej niebezpieczne niż zwykle. Z bólem serca podjęli decyzję o wycofaniu się… Rodzina wpadła w rozpacz, rozumiejąc, że kobieta musiała stracić rozum i zginęła w Uroczysku. Postanowiono zaczekać do wiosny i poszukać jej ciała, gdy stopnieje śnieg. Gdy opuści również szczeliny w Uroczysku; tam zapewne żona i mama śni swój ostatni sen…
xxx
Pierwszego ciepłego, marcowego popołudnia, gdy śniegi przemieniły się w potoki a świat rozjaśniły złociste słoneczka podbiałów – Julia tanecznym krokiem wróciła do domu. W pierwszym momencie nikt jej nie rozpoznał, nawet zgnębiony mąż. Nie było wiadomo, kim jest ta radosna dziewczyna o błyszczących oczach. Julia na widok ich zadziwionych twarzy roześmiała się wesoło.
– To ja, Julka – zawołała – wróciłam!
Ludzie oniemieli. A już po chwili zapanowała ogromna radość! Choć jej sylwetka się wyprostowała, oczy ożyły, kąciki ust się podniosły a policzki wypełniły i zarumieniły – niezaprzeczalnie to była Julia!
Gdy minął pierwszy szok, spadł na nią deszcz pytań. Wszyscy byli niezmiernie ciekawi, gdzie spędziła ten czas. Jak przeżyła w zimowym lesie? Jak zdołała się uratować?
Kobieta nieodmiennie powtarzała, że spędziła ten czas wśród leśnych kolorów. I że nigdy wcześniej nie była tak blisko Życia, choć pod ziemią.
Mieszkańcy (wraz z mężem i synami), którzy nic a nic z tego nie rozumieli, jedno musieli przyznać. Nie pamiętali, kiedy widzieli ją tak promieniejącą życiem…
xxx
Julia już nigdy nie utraciła swoich barw. Nie musiała też podążać w głąb ziemi. Wystarczyły codzienne odwiedziny w Zagajniku Gilów, w Bobrowym Rozlewisku czy na Dzikowej Łące. Każdego dnia dopełniała leśnego rytuału, nie bacząc, czy jest słońce, mroźne kwiaty na szybach czy mleczna mgła.
A Świąteczne Drzewo w jej rodzinie od tego roku rozkwitało tak pięknie, jak nigdy wcześniej. I było żywe, jak nigdy wcześniej – bo Julia wraz z synkami zaczęła ozdabiać starą jodłę rosnącą w pobliżu domu. Wieszali na niej błyszczące jabłka, orzechy i zabawki z kłosów pełnych ziaren. Zaś świąteczne dni spędzali beztrosko, obserwując rodziny gili, sikorek i grubodziobów. Kosów i raniuszków. Dzięciołów. I wielu innych ptaków, których popiskiwania, śpiewy, nawoływania i skrzeczenia były najpiękniejszą pieśnią wigilijną.
I nikomu nie przeszkadzały zacieki na oknach, kurz na półkach i codzienny chaos w szufladach. Nikt nie wymiatał pajęczyn z najciemniejszych kątów. Może to dlatego Wigilie w domu Julii stały się takie szczęśliwe? Przecież wszyscy wiedzą, że pająki przynoszą domowi szczęście…